Z pamiętnika matki uczniów
Kiedy patrzę na spokój swoich dzieci w czasie wakacji, ich beztroskę i ciągłe przebywanie przed komputerem – przypominają mi się moje wakacje w „podstawówce”.
Jedną z głównych tras była wycieczka dom – księgarnia. A że mieszkałam w małej miejscowości, więc był tylko jeden sklep z książkami, i to na obrzeżach. Ja mieszkałam na przeciwległym końcu, więc była to półgodzinna wyprawa dla takiej 11-latki.
– Po co? – pytają moje dzieci.
– A no po to, by dowiadywać się, kiedy będzie dostawa podręczników i przyborów szkolnych. Bo kto nie miał rodziny w Ameryce, musiał nieźle kombinować, by mieć w miarę modny piórnik czy ołówki, o pachnących gumkach chińskich nie wspomnę – to już był szczyt marzeń – moje dzieci patrzą na mnie z niedowierzaniem co raz jednak zerkając w kierunku tableta. – Kiedy nadszedł ten dzień, gdy do księgarni miały trafić podręczniki szkolne, rodzice budzili mnie rano, o piątej, bym już przed szóstą mogła stać w kolejce. Zawsze wydawało mi się, że tak rano to na pewno będę pierwsza. Moje zaskoczenie, gdy już daleka widziałam „ogonek” ludzi, zawsze było wielkie. I stało się w tej kolejce kilka godzin. I ściskało mocno w ręku pieniądze – żeby nie zgubić. Jednym plusem był fakt, że zazwyczaj było ciepło. Nie upał, nie zimny wiatr, tylko po prostu przyjemne ciepło. I człowiek modlił się, by nie wykupili wszystkich podręczników. Bo bywało tak, że ktoś przed tobą kupił ćwiczenia do matematyki. I po tę jedną książkę znowu była całodzienna wyprawa – nie zawsze ze skutkiem pozytywnym.
– Ale miałaś ze sobą komórkę, bo to nudno tak stać kilka godzin – bardziej stwierdził niż zapytał mój 9-letni syn.
Jego mina była bezcenna, gdy usłyszał, że nie było komórek ani Internetu. Nawet ze zdziwienia na chwilę stracił zainteresowanie tabletem.
Starsza córka, która pisząc coś na facebooku chyba zgubiła wątek rozmowy, stwierdziła:
– To bez sensu. Ja bym tyle godzin nie stała, i to po co? Po książki? A babcia nie mogła ci zamówić przez Internet? – rzuciła ku mnie cwane spojrzenie o treści: „Ale ty byłaś naiwna”.
Westchnęłam. Cudownie wspomina się dzieciństwo, ale teraz jest dużo prościej. Siadasz, bierzesz kawę, klikasz i przynoszą ci do domu zestaw podręczników. Bez stresu, że ktoś przed tobą wykupi ostatni egzemplarz. I dzieci nie zarzucą ci naiwności. O dźwiganiu tego ciężaru przez całe miasto nie wspomnę.