Z pamiętnika matki
Ten wyjazd jak zwykle był przygotowany perfekcyjnie. Walizki spakowane, wszystko sprawdzone z listą, GPS ustawiony i mapa papierowa na wszelki wypadek też włożona.
Dzieci już wsiadały do auta, oczywiście w ręku ze swoimi nieodłącznymi „komórkami”.
– To w jakie góry jedziemy? – spytał syn.
– Przecież w Bieszczady, głucholu jeden – odparowała szybko starsza córka.
– A to inne góry niż te z ostatnich wakacji? – nie dawał za wygraną 9-latek.
– No pewnie, że inne – córka nie dopuściła mnie do głosu.
– Inaczej wysokie? – syn drążył temat.
I już miałam zrobić wykład z geografii, geologii i innych mądrych „geo”, kiedy moje dziecko raptem zmieniło temat.
– Fajnie było, jak jechaliśmy w tamte wakacje do Zakopanego.
– Pamiętasz? – ucieszyłam się tym, że podróże jednak kształcą.
Już miałam powspominać nazwy szczytów, szlaków i miejscowości, gdy okazało się, że nie o takie wspomnienia chodziło mojemu dziecku.
– No pewnie. Całą drogę. Jak tata musiał się zatrzymywać, bo było ci niedobrze. I jak się zatrzymał na zakręcie, a ty wyskoczyłaś z samochodu i wymiotowałaś. Wszystkim kolegom potem się podobało w szkole. Nikt nie miał takiej fajnej przygody. Teraz też zwymiotujesz?
O, co to, to nie. Nie będą dzieci w szkole plotkowały o moich wymiocinach. To, że mam chorobę lokomocyjną dorosłych, to jedno. A to, co było – to drugie.
– Teraz, mój drogi synku, twoja mama idzie z duchem czasu. Połknęłam aviomarin i przesiedzę całą drogę spokojnie – powiedziałam z satysfakcją.
– Awio…. co? – syn był widocznie zawiedziony.
– Pokaż mi ten swój magiczny telefon – wzięłam od niego aparat i odpaliłam stronę aviomarin.com.pl. – Masz dużo czasu, poczytaj sobie, cwaniaczku – i z zadowoleniem zapięłam pas. – Ruszamy – uśmiechnęłam się do męża. – To będzie dobra podróż.